ISLANDIA,  Podróże bliskie

Islandia – kraina ognia, lodu i spełnionych marzeń

Są takie podróże, które dojrzewają w nas powoli – jak dobrze zaparzona kawa o poranku albo książka, której nie da się od razu odłożyć. Niektóre zaczynają się od jednego zdjęcia przelatującego przez Instagram, inne od zasłyszanej historii przy winie z przyjaciółmi. A są też takie, które siedzą cicho gdzieś z tyłu głowy i czekają na swój moment. Tak właśnie było z Islandią. Marzyliśmy o niej od lat – trochę nieśmiało, trochę realistycznie odkładając ją na później. Ale pewnego dnia powiedzieliśmy: dość czekania – robimy to!. I zanim zdążyliśmy się zorientować, pakowaliśmy walizki, by wyruszyć w stronę jednej z najbardziej fascynujących wysp na świecie.

Islandia to kraina kontrastów – surowa, dzika, nieprzewidywalna. Miejsce, gdzie ogień spotyka się z lodem, gdzie niebo zmienia się szybciej niż myśli w głowie, a natura nie jest tylko tłem, ale pełnoprawnym bohaterem każdej chwili. Od wulkanicznych pustkowi, przez majestatyczne lodowce, huczące wodospady, gejzery wybuchające jak z filmów science-fiction, po czarne plaże i kolorowe mchy – tu każdy zakręt drogi to nowa historia.

Wiedzieliśmy, że nie będzie to zwykła wyprawa. To była podróż z tych, które nie kończą się wraz z ostatnim lotem. Islandia zostaje z tobą – w zdjęciach, w myślach, w sercu.

Islandia – więcej niż Instagram

Jak wielu, marzyliśmy o zobaczeniu słynnych atrakcji: jaskinie lodowe, wodospady jak Gullfoss czy Skógafoss, księżycowe pola lawy, laguny lodowcowe jak Jökulsárlón i, oczywiście, magiczną zorzę polarną. Zdjęcia, które widzieliśmy w mediach społecznościowych, przyciągały jak magnes – i nie zawiedliśmy się.

Ale Islandia to nie tylko obrazki z Instagrama. To uczucie absolutnej wolności, kiedy jedziesz wzdłuż pustej drogi otoczonej przez surową przyrodę. To zapach siarki unoszący się przy gorących źródłach. To wiatr, który potrafi wyrwać Ci aparat z ręki. To milczenie przy lodowcu, które mówi więcej niż tysiąc słów.

💬 Co zabrać z Islandii?

Najlepsze zdjęcia? Zrobiliśmy ich setki. Ale najcenniejsze, co przywieźliśmy, to wspomnienia. Poczucie, że zobaczyliśmy coś prawdziwego. Że natura nadal może zaskakiwać. Że świat nie kończy się na tym, co znane i łatwo dostępne.

Islandia to podróż, która uczy pokory, zachwytu i wdzięczności. I choć wróciliśmy, część nas została tam – wśród gejzerów, pod zorzą, przy wodospadzie i nasz rzeką.

Islandzka obwodnica marzeń – nasza podróż trasą Ring Road 🛣️❄️

Czasem to pogoda dyktuje plan podróży… I choć Islandia przywitała nas chłodem i kapryśną aurą, nie pozwoliliśmy, by odebrała nam radość z odkrywania tego niesamowitego kraju. Już następnego dnia po przylocie, zamiast zwlekać, zrobiliśmy szybkie zakupy, wrzuciliśmy plecaki do bagażnika i ruszyliśmy przed siebie – prosto na Ring Road, czyli legendarną islandzką drogę numer 1.

To trasa, która oplata wyspę niczym pierścień, ciągnąc się przez ponad 1300 kilometrów. Prowadzi przez najbardziej spektakularne zakątki Islandii – od aktywnych wulkanów, przez rozległe pola lawowe, lodowce, gejzery, wodospady, aż po czarne plaże i surowe klify. I choć nie mieliśmy przed sobą idealnej pogody, mieliśmy coś o wiele ważniejszego: dobry plan, zaznaczone na mapie najpiękniejsze miejsca i ogromną ciekawość świata.

Samodzielnie, po islandzku 🚗

Islandia to kraj, w którym transport publiczny praktycznie nie funkcjonuje poza Reykjavikiem. Jeśli naprawdę chcesz ją poczuć – trzeba ruszyć w drogę na własnych zasadach. My, jak zwykle, zorganizowaliśmy wszystko samodzielnie: samochód, trasę, noclegi. I wiecie co? To była najlepsza decyzja.

Droga numer 1 to marzenie każdego kierowcy – asfalt w doskonałym stanie, prosta trasa bez skomplikowanych skrzyżowań. I ta przestrzeń! Otwarte przestrzenie, góry w oddali pokryte śniegiem, niekończące się krajobrazy, które zmieniają się za każdym zakrętem. To nie była tylko jazda – to było doświadczenie.

Google Maps sprawdziło się bez zarzutu, a mimo surowej pogody, czuliśmy się bezpiecznie. Trzeba tylko pamiętać, że na islandzkich drogach obowiązują ścisłe zasady – nie można parkować „gdzie popadnie”, a pobocza często są zbyt wąskie. Ale kiedy zjedziesz na jeden z oficjalnych punktów widokowych… dech zapiera.

Ring Road – podróż, która zostaje w sercu

Podróżowanie tą trasą to jak powolne rozpakowywanie najpiękniejszego prezentu. Każdego dnia czekało na nas coś nowego: ciepło parujących źródeł, huk wodospadów, bezkres lodowców i ta niepowtarzalna cisza, której nie doświadczysz nigdzie indziej. I choć Ring Road to tylko jedna droga – to jednocześnie tysiąc krajobrazów, setki emocji i dziesiątki wspomnień. To podróż nie tylko przez Islandię, ale też przez samych siebie. Taka, którą chce się przeżyć jeszcze raz.

Dzień 1: Złoty Krąg – Islandia w pigułce

Są miejsca, które idealnie wprowadzają w klimat całego kraju – i właśnie takim miejscem jest Złoty Krąg, najpopularniejsza trasa turystyczna Islandii. To tutaj, zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od Reykjaviku, przyroda pokazuje swoją pełnię mocy – od buchających gejzerów, przez potężne wodospady, aż po rozległe pola lawowe i pękającą w szwach skorupę ziemi. Tego dnia mieliśmy jeszcze pogodę aż nie islandzka, słońce świeciło niemal „wypalając oczy” i to właśnie tego dnia chcieliśmy zobaczyć jak najwiecej i od tej trasy rozpoczęliśmy naszą islandzką przygodę. I nie mogliśmy trafić lepiej.

Trasa Złoty Krąg to esencja Islandii – krótka pętla łącząca trzy największe atrakcje południowo-zachodniej części wyspy: Gullfoss, gejzer Strokkur oraz Park Narodowy Þingvellir. Dla wielu to pierwsze zetknięcie z islandzką dziką przyrodą, i dla nas także był to pierwszy akt tej niezwykłej podróży. Islandia jest jak młody wulkan – dosłownie. Jej geologiczna historia wciąż się tworzy. To kraj, w którym żywioły ognia i lodu codziennie kształtują krajobraz. Ponad 100 wulkanów, topniejące lodowce, wrzące źródła i niesamowite wodospady tworzą scenerię jak z innej planety.

Gullfoss – Złoty Wodospad, który daje początek legendzie 💦

Nasz pierwszy przystanek – Gullfoss, czyli „Złoty Wodospad”. Ten dwupoziomowy kolos to jedno z najpotężniejszych zjawisk naturalnych, jakie widzieliśmy. Z oddali wygląda spokojnie – dopiero z bliska czuć jego potęgę. Huk wody rozbijającej się o skalne półki jest wręcz hipnotyzujący. Zdjęcia w internecie nie oddają jego skali – trzeba tu po prostu stanąć i poczuć to całym sobą.

To właśnie Gullfoss dał nazwę całemu Złotemu Kręgowi.

Strokkur – gejzer, który nie śpi 🌡️

Kilka minut jazdy dalej czekał na nas Strokkur – najaktywniejszy gejzer Islandii. Co 8–10 minut wyrzuca strumień wrzącej wody nawet na 30 metrów w górę. Obserwowanie tego zjawiska to jak podglądanie Matki Natury przy pracy – nieprzewidywalne, groźne i absolutnie fascynujące. Wrażenia są nie do opisania – i z pewnością lepsze niż jakiekolwiek filtry na Instagramie.

Seljalandsfoss – wodospad, który możesz poczuć na własnej skórze 🌧️

Kolejny punkt? Coś naprawdę magicznego – Seljalandsfoss, jeden z najbardziej rozpoznawalnych wodospadów Islandii. Spada z wysokości 60 metrów, ale to nie jego rozmiar czyni go wyjątkowym. Za jego kurtyną z wody znajduje się ścieżka, którą można obejść całą kaskadę. Oczywiście – dostajesz przy tym solidny „prysznic” z lodowatej wody! Ale uwierzcie – warto!

Ciekawostka? Woda pochodzi z lodowca Eyjafjallajökull – tego samego, którego erupcja w 2010 roku sparaliżowała ruch lotniczy w całej Europie. (I spokojnie, też nie umiemy go wymówić.)

Þingvellir – miejsce narodzin islandzkiej tożsamości 🇮🇸

Tego miejsca niestety nie udało nam się odwiedzić, choć bardzo tego chcieliśmy. Z pogodą w Islandii nie wygrasz – bywa kapryśna i nieprzewidywalna. Ale Þingvellir wciąż pozostaje wysoko na naszej liście marzeń. To niezwykle ważny punkt na mapie kraju – zarówno geograficznie, jak i historycznie. To właśnie tutaj w 930 roku powstał pierwszy parlament świata, a cały park leży na granicy dwóch płyt tektonicznych: europejskiej i północnoamerykańskiej. Można dosłownie stanąć między kontynentami! I mamy nadzieję, że następnym razem to właśnie zrobimy.

Dzień 2: Skógafoss – islandzka legenda w wodnej kurtynie 💦✨

Kolejny dzień i kolejny przystanek na naszej islandzkiej trasie był Skógafoss – wodospad, który wygląda, jakby został stworzony specjalnie po to, by zachwycać. Potężna ściana wody spadająca z wysokości 60 metrów tworzy spektakl, który trudno opisać słowami. To nie tylko widok – to przeżycie. Gdy podeszliśmy bliżej, poczuliśmy, jak każdy szum, każda kropla wody wibruje w powietrzu. Mgiełka unosiła się w promieniach słońca, tworząc migotliwą tęczę, a my – zupełnie jak dzieci – staliśmy tam z szeroko otwartymi oczami i mokrymi policzkami.

Skógafoss nie bez powodu nazywany jest jednym z najpiękniejszych wodospadów Islandii. Ma w sobie coś… pradawnego. Może to przez legendę, która mówi, że u jego stóp wciąż ukryty jest skrzyniowy skarb wikingów – zostawiony przez jednego z pierwszych osadników. Nikt go jeszcze nie znalazł, ale kto wie – może to właśnie ta historia dodaje miejscu niewidzialnej magii? Wodospady Islandii to nie tylko spektakularna przyroda. To również dziedzictwo, kultura i opowieści, które przetrwały pokolenia.

Na blogu znajdziesz osobny wpis z listą wodospadów tych, które według nas trzeba zobaczyć – jeśli planujesz podróż po Islandii, koniecznie tam zajrzyj. A my? Już tęsknimy i planujemy powrót, by odkryć kolejne cuda tej niezwykłej wyspy. 💙 Pod wodospadem na campingu albo parkingu spędziliśmy naszą pierwszą noc w naszym m2 na kółkach…

Reynisfjara – czarna plaża i opowieści z krainy trolli 🌊🖤

Tuż za monumentalnym Skógafoss nasza droga prowadziła dalej – aż do jednego z najbardziej surrealistycznych miejsc, jakie kiedykolwiek widzieliśmy. Czarna plaża Reynisfjara to jedno z tych miejsc, które zapierają dech w piersiach od pierwszego spojrzenia. Gdy stanęliśmy na czarnym piasku, czuliśmy się, jakbyśmy trafili na plan filmowy – albo jeszcze lepiej – do świata, w którym rzeczywistość miesza się z nordyckimi legendami.

Ten czarny piasek to nic innego jak miliony pokruszonych fragmentów lawy – świadectwo wulkanicznego dziedzictwa Islandii. Z plaży rozciąga się widok na Reynisdrangar, czyli wolnostojące morskie kominy, które według legend są zamienionymi w kamień trollami, zaskoczonymi przez wschodzące słońce. Wysokie bazaltowe kolumny, przypominające gigantyczne organy, robią niesamowite wrażenie – szczególnie kiedy fale z hukiem odbijają się od ich podstaw. Tuż obok znajduje się jaskinia Hálsanefshellir, wydrążona przez morze w bazaltowej skale – równie tajemnicza, co piękna.

To miejsce to raj dla fotografów – zwłaszcza tych, którzy kochają długie naświetlanie i dramatyczne ujęcia natury. Ale trzeba też uważać – fale Atlantyku bywają zdradliwe. Morze potrafi zaskoczyć, dlatego zawsze warto zachować ostrożność.

Po długim spacerze i świetnej zabawie na skałach i kolumnach bazaltowych pogoda – jak to na Islandii – przypomniała nam, kto tu rządzi. Zimny wiatr i gęsty deszcz przegoniły nas w stronę pobliskiej restauracji przy plaży. A tam – zasłużony moment odpoczynku. W ciepłych wnętrzach, z widokiem na wzburzone morze, rozgrzaliśmy się talerzem aromatycznego makaronu i spróbowaliśmy lokalnej wołowiny. Było prosto, smacznie i dokładnie tak, jak trzeba – po islandzku.

Reynisfjara to jedno z tych miejsc, które zostają w sercu. I choć pogoda była kapryśna, to właśnie dzięki niej plaża zyskała jeszcze więcej dramatyzmu i uroku. Szkoda, że przez pogodę nie mogliśmy zostać tam dłużej i zwiedzić też okolicę…

Vatnajökull, Jökulsárlón i Kanion Biebera

Drugi dzień naszej islandzkiej przygody był pełen magii – tej, którą czuje się całym ciałem, i tej, którą trudno ubrać w słowa. Naszym celem był Park Narodowy Vatnajökull oraz słynna laguna lodowcowa Jökulsárlón, ale zanim tam dotarliśmy, czekało nas kilka niesamowitych przystanków.

Jednym z nich było pole lawy Eldhraun – pozornie bezkresne, porośnięte miękkim, zielonym mchem, który otula zastygłą lawę niczym koc pamięci. To miejsce wygląda jak fragment innej planety – spokojne, senne, niemal nierealne. Tam właśnie zrozumieliśmy, że najpiękniejsze widoki Islandii zapisują się najtrwalej w umyśle, nie na karcie pamięci aparatu. A ponieważ w Islandii można zatrzymywać się tylko w wyznaczonych miejscach, wiele z tych widoków podziwialiśmy zza szyb – z duszą wpatrzoną w horyzont i sercem pełnym zachwytu.

Nieustannie śledziliśmy prognozy pogody, licząc na choćby promień słońca. Ale nawet w szarości Islandia potrafi być absolutnie zjawiskowa.

Kolejnym punktem była perełka południa – Fjaðrárgljúfur, znany też jako Kanion Justina Biebera. Choć jego historia sięga tysięcy lat wstecz, świat usłyszał o nim dopiero w 2015 roku, kiedy to kanadyjski artysta nagrał tu teledysk do utworu „I’ll Show You”. Sława kanionu nadeszła błyskawicznie – niestety, wraz z nią przyszły też tłumy, które nie zawsze obchodziły się z naturą tak, jak powinny. W 2019 roku konieczne było zamknięcie dolnej części kanionu dla zwiedzających – dziś można go podziwiać wyłącznie z góry, z przygotowanych platform widokowych. Ale nawet z tej perspektywy kanion Fjaðrárgljúfur zapiera dech w piersiach – jego 100-metrowe ściany, wijąca się rzeka i małe wodospady tworzą krajobraz jak z bajki.

W kanionie Fjaðrárgljúfur wiatr hulał jak oszalały – każdy krok był walką, a otwarta przestrzeń nie dawała najmniejszych szans na schronienie. Uroda tego miejsca była bezdyskusyjna, ale czarne, deszczowe chmury, które piętrzyły się nad naszymi głowami, nie pozostawiały złudzeń – czas ruszać dalej.

Następnym celem była największa czapa lodowa Europy, rozciągająca się niczym lodowe królestwo. To miejsce ma w sobie coś monumentalnego. Obwodnica Islandii, którą podążaliśmy, ukazała nam kilka z licznych jęzorów lodowca – białe, lśniące języki lodu, schodzące powoli z gór ku ziemi, jakby próbowały dotknąć oceanu. Krajobraz między ujściami lodowca a wybrzeżem nosił ślady dawnych powodzi – dramatyczne wspomnienie czasów, gdy gorące wnętrze ziemi spotkało się z lodem, powodując katastrofalne topnienie.

Zmęczeni całym dniem jazdy, postanowiliśmy trochę zwolnić. Na Islandii znalezienie noclegu to sztuka – mapa często myli, a Google nie zawsze prowadzi tam, gdzie trzeba. Na szczęście los się do nas uśmiechnął – w oddali pojawił się znak „camping” i bez większego namysłu zjechaliśmy z trasy. Tak trafiliśmy do kempingu Skaftafell, zwanego też Saatvik Restaurant (dzięki zdjęciom paragonów dziś wiemy, gdzie dokładnie byliśmy!). Kemping okazał się świetnym wyborem – czyste, przestronne zaplecze sanitarne, miejsca zarówno dla kamperów, jak i namiotów, restauracja, punkt informacji turystycznej, a nawet ścieżka prowadząca ku samemu lodowcowi Skaftafell. I jakby na potwierdzenie dobrej decyzji – zza chmur nieśmiało wyszło słońce.

Zmęczeni, ale szczęśliwi, ruszyliśmy na krótki spacer. Lodowiec widziany z daleka wyglądał jak oddech zimy uwięziony między górami. By dotrzeć do niego naprawdę – potrzebny byłby cały dzień, przewodnik i dobra pogoda. My mieliśmy już tylko wieczór, zmęczone nogi i świadomość, że nadciąga burza. Ale właśnie dlatego te chwile smakowały najbardziej. Chcieliśmy wycisnąć z tego dnia wszystko, co Islandia chciała nam jeszcze dać. Bo tu, na południu wyspy, gdzie lód całuje niebo, człowiek przypomina sobie, jak mały jest wobec sił natury – i jak wielkie może być jego serce, gdy pozwoli sobie na zachwyt.

Ten dzień był jak podróż przez wszystkie żywioły – od skalistej surowości, przez lodowcową ciszę, aż po emocje zaklęte w naturze. I choć zmęczenie zaczynało dawać o sobie znać, przed nami było jeszcze coś, co miało nas kompletnie oczarować…

Dzień 3. Jökulsárlón i Diamond Beach – w deszczu… ❄️🌧️

Noc była dokładnie taka, jak zapowiadała prognoza – bezlitosna. Chłodny wiatr szumiał nad naszym autem, deszcz dudnił w dach, a temperatura tez biła nie za wysoka, trochę ciężko było nam się wygrzebać ze śpiworów. I choć mieliśmy tylko skromny nocleg „na kołach”, to i tak byliśmy wdzięczni, że nie śpimy w namiocie. Włączyliśmy ogrzewanie, ogrzaliśmy dłonie na kubku z kawą i zaczęliśmy pakowanie… Niestety okazało się, że jeden z moich butów był całkowicie przesiąknięty. Taki urok islandzkich realiów – tu nawet najmniejsza rzecz może zmienić cały plan dnia.

Ale mimo chłodu dalej już tylko była laguna lodowcowa Jökulsárlón.

Gdy dojechaliśmy na miejsce, przywitały nas chmury, nieustanny deszcz. Marzenie o wyjściu na lodowiec legło w gruzach. Ale Islandia ma to do siebie, że nawet w najgorszej pogodzie potrafi poruszyć duszę.

Jökulsárlón to jedno z tych miejsc, które wyglądają jak nie z tego świata – potężne góry lodowe oderwane od lodowca dryfują majestatycznie w stronę oceanu. W sprzyjających warunkach można tu zobaczyć foki polujące na ryby – my niestety ich nie spotkaliśmy, ale nie przeszkodziło nam to w zachwycie. Laguna powstała stosunkowo niedawno – w latach 30. XX wieku, gdy cofający się lodowiec Vatnajökull utworzył to niesamowite jezioro z dryfującym lodem.

Gdy te lodowe kolosy docierają do oceanu, rozpadają się na mniejsze, kryształowe kawałki i… lądują na czarnej, wulkanicznej plaży, znanej jako Diamond Beach. Ten kontrast – błękitnego lodu i czarnego piasku – zapiera dech. Kawałki lodu mają różne kształty – od ostrych niczym szklane rzeźby, po gładkie, niemal przezroczyste kryształy. Fale wyrzucają je na brzeg, po czym natychmiast porywają z powrotem, tworząc spektakl, którego nie da się powtórzyć. Każde zdjęcie z Diamond Beach jest jedyne w swoim rodzaju – żywe, dynamiczne, nieprzewidywalne. Warto jednak zachować ostrożność – fale potrafią być zdradliwie wysokie, zwłaszcza gdy rozbijają się o zimny, twardy lód. I choć lało bez opamiętania, a widoczność była słaba, nie mogliśmy odmówić sobie chwili na tej wyjątkowej plaży. Przemoknięci do suchej nitki, ale szczęśliwi, chłonęliśmy ten surowy, dziki krajobraz wszystkimi zmysłami.

I choć nie udało się wyjść na lodowiec, znaleźliśmy plan B – rejs amfibią po lagunie Jökulsárlón. Wraz z grupą innych podróżników, którym – podobnie jak nam – pogoda nie dopisała, wyruszyliśmy w krótki rejs pomiędzy dryfującymi bryłami lodu. W tej ciszy, przerywanej jedynie pluskiem wody i pomrukiem silnika, czuliśmy, jak Islandia mówi do nas językiem surowego piękna.

🚙 Zmarznięci, mokrzy, ale szczęśliwi – ruszyliśmy dalej ku wschodowi Islandii

Choć byliśmy zziębnięci do szpiku kości, coś trzymało nas przy zdrowych zmysłach – radość z podróży… i nasza odzież RevolutionRace, która naprawdę dała radę! Dzięki niej – mimo islandzkiej ulewy, wichru i lodowatego chłodu – nasze ciała pozostały ciepłe i suche. Jedyne, co kompletnie przegrało walkę z pogodą, to buty i skarpety, które przemokły do ostatniej nitki. Ale cała reszta? Nie zawiodła ani przez chwilę.

Opuszczając Jökulsárlón – lodowcową lagunę pełną dryfujących gór lodowych – ruszyliśmy w stronę miasta Höfn, oddalonego o około 80 km. W tamtym momencie marzyliśmy już tylko o ciepłym posiłku i dachu nad głową. Niestety, pogoda była bezlitosna – intensywny deszcz niemal zmywał nas z drogi, a widoczność momentami była bliska zeru. Przez szybę samochodu świat wyglądał jak zamazany obraz, a każde kilometry dłużyły się jak godziny.

Ale Islandia to przecież nie miejsce na komfort. To dzika przygoda, która nagradza tych, którzy się jej poddają. Gdzie każda ulewa ma swoje słońce za zakrętem. I choć chwilami czuliśmy zmęczenie i chłód, w głębi serca wiedzieliśmy, że właśnie po to tu przyjechaliśmy – żeby poczuć prawdziwą siłę natury.

Na szczęście prognozy na wschodnią Islandię wyglądały obiecująco. W aplikacjach pogodowych pojawiały się przebłyski lepszej aury. Zdecydowaliśmy więc, że nie oglądamy się za siebie. Obraliśmy kurs na wschód, zostawiając deszczowy dramat za plecami, z nadzieją na nowe, słoneczne rozdziały naszej islandzkiej historii.

🌙 Gdzie spać w okolicy Jökulsárlón? Praktyczne tipy i nasze doświadczenia

Jeśli planujesz zwiedzać lagunę lodowcową Jökulsárlónplażę Diamond Beach i inne cuda południowo-wschodniej Islandii – dobrze zaplanuj nocleg. W tej części wyspy wybór bywa ograniczony, a pogoda potrafi zaskoczyć bardziej niż ceny paliwa w Reykjaviku 😅

📌 Nasza rada? Zarezerwuj nocleg z wyprzedzeniem, szczególnie w sezonie letnim (czerwiec–sierpień), ale także wiosną i jesienią, gdy Islandia przeżywa turystyczny boom.

🛌 Polecane miejsca noclegowe w okolicy:

  • Fosshotel Glacier Lagoon – nowoczesny, pięknie położony hotel między Jökulsárlón a Skaftafell. Komfortowe pokoje i przepiękne widoki.
  • Hali Country Hotel – rodzinny pensjonat z restauracją serwującą lokalne dania (mniam, jagnięcina!). Bardzo blisko laguny.
  • Vagnsstaðir Hostel – prosty, ale dobrze wyposażony hostel idealny dla podróżujących budżetowo.
  • Skyrhúsid Guesthouse – uroczy dom gościnny z islandzkim klimatem. Świetne opinie, blisko laguny.
  • Kemping Skaftafell (Vatnajökull National Park Campground) – jeśli podróżujesz z namiotem lub camperem. Dobre zaplecze, blisko szlaków i lodowca. My tam trafiliśmy przypadkiem, ale to był strzał w dziesiątkę.

📝 TIP PODRÓŻNICZY: Na Islandii zdarza się, że Google nie pokazuje wszystkich opcji noclegowych. Warto sprawdzać lokalne strony, bookingi, a nawet… pytać w informacji turystycznej lub na stacjach benzynowych. Serio – często wiedzą więcej niż internet.

🔋 WAŻNE: W aucie warto mieć powerbanki, termos z gorącą herbatą i koc termiczny. Pogoda może się zmienić w ciągu minut – a jeśli śpicie w aucie, to must-have!

🌈 Seyðisfjörður – kolorowe serce wschodniej Islandii

Po deszczowej i nieco dramatycznej przygodzie z południową Islandią, nasz wewnętrzny kompas nieomylnie kierował nas ku… słońcu. Celem był Seyðisfjörður – niewielkie, lecz absolutnie urocze miasteczko ukryte wśród fiordów, na samym wschodnim krańcu wyspy.

To miejsce odkryliśmy, przeglądając zdjęcia w internecie – charakterystyczna, kolorowa tęczowa ścieżka prowadząca do błękitnego kościoła, która stała się niemal ikoną islandzkich podróży. Już wtedy wiedzieliśmy, że musimy tam pojechać. I choć z pozoru może wydawać się tylko fotogeniczną ciekawostką, Seyðisfjörður okazał się czymś znacznie więcej niż tylko tłem do zdjęcia na Instagram.

To żywa mozaika natury, sztuki i historii, osadzona w dolinie między majestatycznymi górami. Droga do miasteczka prowadzi przez przełęcz Fjarðarheiði – często pokrytą mgłą lub śniegiem – co sprawia, że wjazd do doliny przypomina wejście do zupełnie innego świata. A kiedy już zjedziesz krętą drogą w dół, nagle wszystko nabiera barw: kolorowe domy, błękit nieba odbijający się w fiordzie i… cisza, która koi duszę.

Seyðisfjörður ma stosunkowo młodą historię – powstał w XIX wieku, ale szybko zyskał znaczenie jako centrum handlu i połowów śledzia, głównie dzięki wpływom norweskim. Dziś jest to prawdziwa perła wschodniej Islandii – centrum artystycznej bohemy, festiwali i kultury. Spacerując wśród zabytkowych, drewnianych domów z kolorowymi dachami, można poczuć ducha tej przeszłości i jednocześnie podziwiać współczesne instalacje artystyczne, które pojawiają się tu jak grzyby po deszczu.

Przez Fiordy Wschodnie do krainy geotermalnych cudów

Dzień zbliżał się ku końcowi, ale islandzkie lato wciąż podarowywało nam kilka godzin światła. Po krótkim, lecz niezapomnianym pobycie w Seyðisfjörður, postanowiliśmy ruszyć dalej – bez konkretnego noclegu, ale z jasnym celem: dotrzeć jeszcze tego dnia do geotermalnego serca Islandii.

To była jedna z tych decyzji, które podejmuje się w biegu, ale które zmieniają cały przebieg podróży. Przed nami rozciągała się malownicza, wijąca się przez góry trasa przez Fiordy Wschodnie. Trawy zaczęły przybierać złote i rdzawe barwy, a mgła, która gdzieniegdzie osiadała nad dolinami, nadawała krajobrazowi magicznego klimatu.

🚗 Samochodem przez najpiękniejsze drogi Islandii

Jazda tą trasą była jak wjazd w filmową scenografię – długie, puste drogi otoczone górami, przepaściami i co jakiś czas… innym zagubionym podróżnikiem z plecakiem lub kamperem. Te widoki trudno oddać słowami. Ciągle zmieniający się krajobraz wywoływał w nas autentyczne wzruszenie – co kilka minut zatrzymywaliśmy się, żeby zrobić kolejne zdjęcie. Niektóre z nich pewnie nigdy nie oddadzą w pełni tego, co widzieliśmy. Ale zostaną z nami na zawsze. I właśnie tam, po pokonaniu kolejnych kilometrów, odkryliśmy mały kemping w pobliżu jeziora Mývatn. A razem z nim – cudowny, mały drewniany domek na wulkanicznej ziemi. Tego wieczora wiatr był tak silny, że z trudem otwieraliśmy drzwi samochodu – prawdziwy islandzki żywioł! Ale kiedy tylko przekroczyliśmy próg domku, poczuliśmy ulgę i radość. Ciepłe wnętrze, miękkie łóżko i sucha przestrzeń były dla nas jak nagroda po całym dniu jazdy. Moje buty były całkowicie przemoczone. To był kolejny dzień, który pokazał nam, że dobra odzież outdoorowa to podstawa przetrwania na Islandii.

✨ I wtedy wydarzył się cud…

Gdy wieczorem, zmęczeni i szczęśliwi, usiedliśmy przy oknie z kubkiem herbaty w dłoni, nad naszymi głowami zatańczyła zorza polarna. Było końcówka sierpnia – nie spodziewaliśmy się jej jeszcze wtedy. A jednak przyszła. Zielono-różowe smugi przecinały nocne niebo, falując cicho, jakby tańczyły tylko dla nas. To był magiczny moment, prawdziwy cud natury, który do dziś wspominamy z ciarkami na plecach. Zasnęliśmy z poczuciem wdzięczności, wiedząc, że Islandia nie przestaje zaskakiwać.

🌋 Dzień 4: Burza piaskowa, siarkowe opary i żywa ziemia pod nogami

Po nocy, która mogłaby konkurować z najpiękniejszymi baśniami – dzięki tańczącej nad naszymi głowami zorzy polarnej – obudziło nas słońce. To właśnie na nie czekaliśmy od początku wyprawy. Wiatr wciąż był bezlitosny, ale tym razem nie przeszkadzał – bo niebo było błękitne, a nasze twarze ogrzewały promienie słońca.

Choć oddech Islandii nadal wiał nam prosto w twarz, dobre warunki pogodowe i odpowiednia odzież (RevolutionRace znowu dała radę!) pozwoliły nam ruszyć dalej, ku kolejnym marzeniom. Naszym pierwszym przystankiem było miejsce niezwykłe – Hverir, czyli siarkowe pola geotermalne. Wcześniej opisywałam je już na blogu, ale warto o nich wspomnieć ponownie – bo ten widok nigdy się nie nudzi.

🧪 Hverir – piekło pod stopami

Gotująca się ziemia, buchające parą fumarole, błotne gejzery i zapach zgniłych jaj – to wszystko sprawia, że czujesz się jak na innej planecie. Wulkaniczna Islandia pokazuje tu swoje najdziksze oblicze. A my, wpatrzeni w te dymiące krajobrazy, mieliśmy tylko jedną myśl: „Tu Ziemia naprawdę oddycha.”

Jednak zanim wyruszyliśmy dalej, niebo nad nami zrobiło się dziwnie przydymione. Czyżby…? Przez chwilę pojawił się lęk, że to może być jakaś erupcja. Przecież jesteśmy w jednym z najbardziej aktywnych rejonów wulkanicznych Islandii… Nic z tego – jak się później okazało, prawda była jeszcze bardziej zaskakująca.

💨 Burza piaskowa w drodze do Dettifoss

Wyruszyliśmy w stronę kolejnego punktu – Dettifoss, jednego z najpotężniejszych wodospadów Islandii, znanego z niesamowitej siły i monumentalnego huku spadającej wody. I właśnie wtedy wszystko stało się jasne – przejechaliśmy przez burzę piaskową.

To było jak jazda w ciemności – pył, piach, szarość i zawrotna prędkość wiatru. Momentami widoczność spadała niemal do zera. Kiedy w końcu dotarliśmy na miejsce, wiatr osiągał prędkość 80 km/h, a krótki spacer do wodospadu stał się prawdziwym wyzwaniem. Mimo kapturów, okularów i masek – piach mieliśmy wszędzie: w uszach, oczach, buzi i w nosie. Ale było warto. Dettifoss to surowa potęga natury, której nie da się opisać słowami. Dźwięk spadającej wody odbijał się od skał, a my – pomimo piachu w zębach – byliśmy po prostu zachwyceni.

🔥 Krafla i Leirhnjúkur – serce ognistej Islandii

Po tej przygodzie ruszyliśmy dalej w stronę Krafla jednego z najbardziej aktywnych wulkanów Islandii. To właśnie tu znajduje się jedna z największych geotermalnych elektrowni na wyspie – siła ziemi zamieniana jest w energię, która zasila domy i miasta. Krater Krafla był kolejnym przystankiem, ale to, co zobaczyliśmy z jego krawędzi, przyciągnęło nas jeszcze bardziej…

Na horyzoncie dostrzegliśmy ludzi wędrujących przez parujące pola lawy – okazało się, że to Leirhnjúkur, miejsce, które kipiało pod naszymi stopami. I oczywiście – musieliśmy tam iść.

🌋 Leirhnjúkur – Islandia w pigułce

Leirhnjúkur, czyli Wzgórze Gliny, to prawdziwe wulkaniczne serce Islandii. Skały w kolorach rdzy i siarki, czarne pola lawy, dym unoszący się spod ziemi, gorące błota i zapach siarki – wszystko to sprawia, że czujesz się jakbyś chodził po dnie piekła… ale w najpiękniejszy możliwy sposób.

Choć wzgórze ma zaledwie około 50 metrów wysokości, znajduje się wewnątrz ogromnej kaldery wulkanu Krafla, której średnica wynosi aż 10 kilometrów! Ostatnia erupcja miała tu miejsce niedawno – w latach 1974–1984 – a natura wciąż daje znać, że to miejsce żyje. I to bardzo.

💦Wodospad Godafoss

Po intensywnym dniu wśród kipiących fumaroli, czarnych pól lawy i wulkanicznych kraterów, nadszedł czas na coś spokojniejszego – choć nadal spektakularnego. Naszym kolejnym przystankiem był jeden z najsłynniejszych wodospadów Islandii – Goðafoss, znany jako Wodospad Bogów. I choć poprzednie miejsce – surowy Dettifoss – zachwycał swoją siłą, to właśnie Goðafoss podbił moje serce kolorem. Lodowcowe wody spływające z ogromnych skał miały niesamowity, głęboki błękitny odcień. W moim aparacie (i w moich oczach) wyglądały jeszcze piękniej niż w rzeczywistości.

📸 Dla miłośników fotografii krajobrazowej Islandii to prawdziwy raj. Goðafoss daje wiele możliwości twórczych – można fotografować go z różnych perspektyw: z góry, z brzegu rzeki, a nawet bardzo blisko spadającej wody. W przeciwieństwie do wielu innych wodospadów w kraju lodu i ognia, tutaj naprawdę możesz puścić wodze wyobraźni.

To miejsce tak bardzo nas zauroczyło, że natychmiast zapisałam je sobie jako obowiązkowy punkt do odwiedzenia  następnym razem, a może i zimą – zamarznięte kaskady i pokryte śniegiem otoczenie muszą wyglądać bajkowo. O samym wodospadzie oczywiście więcej znajdziecie już w moim wpisie na stronie: [Królestwo wodospadów].


🌭 Islandzki fast food, czyli ciepło w żołądku

Po krótkim spacerze wokół wodospadu wróciliśmy na trasę, kontynuując naszą podróż Ring Road Islandia w stronę Reykjavíku. Głodni i zmarznięci, zdecydowaliśmy się na coś nietypowego jak na nas – test islandzkiego fast foodu.

Na co dzień nie sięgamy po takie jedzenie, ale ciekawość wygrała. Islandzka parówka – legendarna nie tylko wśród turystów, ale też mieszkańców – kusiła nas już od początku wyprawy. A że mieszkamy w Norwegii i dobrze znamy skandynawskie „pølse”, chcieliśmy sprawdzić, jak smakuje jej islandzka wersja.

Zamówiliśmy hot-doga „na bogato”: parówka, bułka, frytki i ser. Choć nie był to kulinarny hit podróży, był ciepły, sycący i… przyjemnie inny. A po całym dniu na wietrze i mrozie, nic nie smakuje lepiej niż coś, co grzeje od środka – nawet jeśli to fast food 😉


Zmęczeni, ale zadowoleni, ruszyliśmy dalej, mając nadzieję znaleźć nocleg gdzieś po drodze do stolicy. Islandia znowu nas zaskoczyła, dając nie tylko niesamowite widoki, ale i drobne codzienne przygody. A to jeszcze nie koniec tej podróży…

⛺ Camping… czy raczej plebania? Niezwykły nocleg na Islandii

Po wielu godzinach jazdy i kilku nieudanych próbach znalezienia noclegu, zaczęliśmy odczuwać lekką frustrację. Kolejne miejsca, które wyglądały obiecująco w internecie, w rzeczywistości okazywały się… no cóż, delikatnie mówiąc – nieco rozczarowujące. I wtedy – gdy już prawie traciliśmy nadzieję – pojawił się na horyzoncie „camping”. Choć to słowo w tym przypadku to raczej duża metafora.

Zatrzymaliśmy się, zrobiliśmy trzy kółka wokół budynku, zanim zdecydowaliśmy, że to naprawdę tu. Mapy Google wskazały lokalizację, ale nie byliśmy do końca pewni, czy znowu nie wylądowaliśmy w szczerym polu. A raczej – jak to bywa na Islandii – w środku pustki i wiatrów.

📍 Okazało się, że to miejsce było kiedyś starym kościołem albo czymś na wzór parafii. Z zewnątrz przypominało bardziej magazyn lub oborę, ale w środku kryło się coś absolutnie niesamowitego.

Były skórzane kanapyczajnikciepły prysznic, a przede wszystkim – ciepło i wygoda. Po kilku dniach spędzonych w aucie, nie zawsze z dostępem do bieżącej wody i ciepła, doceniliśmy to miejsce jak nigdy wcześniej. Klimat „plebanii” w połączeniu z domową atmosferą dał nam dokładnie to, czego potrzebowaliśmy.

Wieczór zakończyliśmy siedząc z kieliszkiem wina na jednej z kanap, przy grzejniku, w salce przypominającej katechezę z lat 90-tych. Wokół nas – podobni do nas podróżnicy, z plecakami, termosami, i zmęczeniem w oczach, ale z tym samym błyskiem satysfakcji. Bo nocleg w niepozornym miejscu gdzieś na Islandii okazał się strzałem w dziesiątkę.

To był jeden z tych dni, które nie planujesz, ale zapamiętujesz na zawsze.

🗺️ Dzień 5 – Glaumbær, gorące źródła, Kirkjufell i islandzki smak raju

Kolejny dzień naszej przygody po Islandii i kolejne kilometry na trasie. Tym razem zboczyliśmy lekko z głównego szlaku, żeby odwiedzić Glaumbær – wyjątkowe muzeum skansenu, które prezentuje, jak wyglądało życie w XVIII i XIX wieku na islandzkiej farmie. Choć miejsce było jeszcze zamknięte, mogliśmy zobaczyć charakterystyczne darniane domki z zewnątrz – niesamowite połączenie funkcjonalności i tradycji budowlanej. Glaumbær znajduje się w regionie Skagafjörður, a jego zielone dachy i drewniana konstrukcja idealnie oddają klimat dawnej Islandii.

♨️ Deildartunguhver – najwyższe gorące źródło w Europie

Kolejnym celem było Deildartunguhver – największe gorące źródło w Europie, z którego woda wypływa z ogromną siłą i temperaturą dochodzącą do 97°C! Choć to miejsce ma swoją moc, po wcześniejszych wulkanicznych atrakcjach nie zrobiło na nas takiego wrażenia, jakiego się spodziewaliśmy. Spędziliśmy tam dosłownie 10 minut i ruszyliśmy dalej, tym razem kierując się ku Zachodniej Islandii.


🌄 Kirkjufell – najczęściej fotografowana góra Islandii

Kirkjufell, znana też jako „góra z pocztówki”, to obowiązkowy punkt każdej podróży po Islandii. Znajduje się tuż przy miasteczku Grundarfjörður na półwyspie Snæfellsnes i rzeczywiście wygląda jak wyjęta z bajki – jej charakterystyczny stożkowy kształt sprawia, że trudno pomylić ją z jakimkolwiek innym szczytem.

Zrobiliśmy obowiązkowe zdjęcia i ruszyliśmy dalej wzdłuż wybrzeża, bo… głód dawał się we znaki. Marzyliśmy o ciepłym, gotowanym posiłku – najlepiej czymś lokalnym, ale przyjemnym.


🍽️ Raj dla podniebienia w Hellissandur

Z pomocą przyszło niezawodne Google Maps. Znaleźliśmy punkt o nazwie Matarlist w miejscowości Hellissandur (Sandahraun 5, 355) – i okazało się to kulinarnym strzałem w dziesiątkę! Trafiliśmy do restauracji prowadzonej przez polskich gospodarzy, którzy od 20 lat mieszkają na Islandii i serwują prawdziwe cuda. Do dziś czujemy smak zupy rybnej, dorsza i jagnięciny – wszystko świeże, pachnące i zrobione z sercem. Miejsce warte polecenia każdemu, kto zawędruje na koniec świata.


🏞️ Kanion Rauðfeldsgjá – wąska brama do świata elfów

Z pełnymi brzuchami ruszyliśmy dalej. Trafiliśmy na drogowskaz prowadzący do kanionu Rauðfeldsgjá – jednego z najwęższych, a zarazem najbardziej malowniczych wąwozów Islandii. Z zewnątrz wygląda niepozornie, ale w środku… robi niesamowite wrażenie. Ściany tak blisko siebie, że możesz dotknąć ich obiema dłońmi, wysokie, porośnięte mchem skały i ledwo przebijające się światło tworzą magiczną atmosferę.


⛪ Kościół Budir – ikona minimalizmu na końcu świata

Naszym kolejnym przystankiem był słynny czarny kościół Búðakirkja, czyli Kościół w Budir. Minimalistyczna bryła, otoczona dziką islandzką przyrodą, wygląda jak z innej rzeczywistości. To miejsce ukochane nie tylko przez fotografów, ale i pary młode – jeśli marzy Ci się ślub na końcu świata, to jedno z tych wyjątkowych miejsc.


🛌 Nocleg… wśród pustkowia i chłodnych wiatrów

Zachód słońca zastał nas w pełni zmęczenia i szukania noclegu. Znaleźliśmy miejsce gdzieś na pustkowiu, gdzie sanitariat mieścił się w budynku obok garażu. Nie było luksusów, ale było ciepło, cicho i spokojnie – a tego najbardziej potrzebowaliśmy przed powrotem do Reykjavíku.

✈️ Ostatni dzień na Islandii – Reykjavik, Błękitna Laguna i refleksje

Nadszedł nasz ostatni dzień na Islandii. Samolot mieliśmy dopiero wieczorem, dlatego zaplanowaliśmy wizytę w stolicy kraju – Reykjaviku. Chcieliśmy po prostu pospacerować po mieście, poczuć jego rytm, zobaczyć kilka ważnych punktów i zakończyć naszą wyprawę w nieco bardziej cywilizowanych warunkach.

Noc minęła nam wyjątkowo szybko, choć była jedną z najzimniejszych podczas całej wyprawy. Mimo to obudziło nas słońce, a my – z energią i dobrym humorem – spakowaliśmy się po raz ostatni. Myśl o ciepłym łóżku we własnym domu działała bardzo motywująco!


⛪ Reykjavik – katedra Hallgrímskirkja i nie tylko

Pierwszym punktem naszej miejskiej trasy była oczywiście słynna katedra Hallgrímskirkja – monumentalna budowla i architektoniczny symbol Reykjaviku. Wspinając się na jej wieżę (windą!), można podziwiać panoramę stolicy Islandii, z kolorowymi dachami domów i oceanem w tle.

Później przespacerowaliśmy się tętniącymi życiem uliczkami centrum – tutaj nowoczesność spotyka się z rustykalnym klimatem. Co ciekawe, nawet w mieście można poczuć bliskość natury – czyste powietrze, wiatr i widok gór w oddali przypominają, że to nadal Islandia – kraina kontrastów.

🍲 Islandzki street food w najlepszym wydaniu

Podczas naszego spaceru trafiliśmy na nietuzinkowy islandzki fast food, który szczególnie przypadł nam do gustu. Trzy rodzaje zup podawane w misce z chleba (wydrążony, chrupiący bochenek!) i… dolewki do oporu. Niebo w gębie! Ciepło, sytość i satysfakcja – dokładnie tego potrzebowaliśmy po kilku dniach w trasie.


🧖‍♀️ Błękitna Laguna – tylko z zewnątrz

Z pełnymi brzuchami ruszyliśmy jeszcze w stronę lotniska, zahaczając o Błękitną Lagunę (Blue Lagoon) – najpopularniejsze geotermalne SPA w Islandii. Tym razem nie mieliśmy już czasu na kąpiel, ale chcieliśmy choć spojrzeć na to miejsce z zewnątrz. Woda o mleczno-niebieskim kolorze i para unosząca się nad zbiornikiem robią niesamowite wrażenie. Dla tych, którzy mają więcej czasu przed odlotem – warto zarezerwować wejście wcześniej!


📸 Refleksje z podróży po Islandii – kraj ognia, lodu i kontrastów

Pojechaliśmy na Islandię dobrze przygotowani – z trasą, punktami widokowymi i planem robienia zdjęć. Jednak Islandia, jak przystało na żywiołową wyspę, miała swoje własne plany. Pogoda zmieniała się z godziny na godzinę, więc czasem musieliśmy z czegoś zrezygnować. Choć nie wszystkie zdjęcia wyszły idealnie kolorowe, wspomnienia i emocje są bezcenne.

Z perspektywy czasu wiemy, że podczas tych sześciu dni zobaczyliśmy więcej, niż mogliśmy się spodziewać. Jasne – opuściliśmy kilka ciekawych miejsc, uciekając przed deszczem i mgłą, ale to właśnie ta nieprzewidywalność uczyniła naszą podróż prawdziwą przygodą.

Islandia jest światem zawieszonym między surowością a pięknem, nowoczesnością a naturą, światłem dnia a mrokiem nocy. To kraina legend, lodowców, wodospadów i gorących źródeł. A przede wszystkim – kraj, który trzeba poczuć, a nie tylko zobaczyć.

Choć początkowo przyciągnęły mnie tu zdjęcia – to opowieści, mitologie i krajobrazy zdobyły moje serce. I choć to był tylko początek, już planujemy kolejną wyprawę na Islandię.


Po tym wyjeździe jesteśmy pewni – samochód to najlepszy sposób na zwiedzanie Islandii. Śpisz, gdzie chcesz. Jedziesz, gdzie chcesz. Uciekasz przed deszczem, goniąc za słońcem. Dla nas to była wolność w czystej postaci. Czasem zmęczeni, czasem przemoczeni – ale zawsze z uśmiechem i wdzięcznością za każdą chwilę.

🧭 Jak znaleźć nocleg na Islandii?

Praktyczne porady i checklista dobrego campingu

Islandia potrafi zaskoczyć – i to nie tylko pogodą. Podróżując po wyspie samochodem, kamperem lub w wersji vanlife, warto być elastycznym i przygotowanym na różne scenariusze. Oto kilka praktycznych wskazówek, jak szukać noclegu i co powinien zawierać dobry camping na Islandii.

🔍 Gdzie szukać noclegów:

  • Mapy Google – najczęściej używane źródło, ale… nie zawsze w 100% wiarygodne. Warto czytać opinie i sprawdzać zdjęcia użytkowników.
  • Aplikacje typu Park4Night lub Campercontact – świetne dla osób podróżujących vanem, oferują aktualne info o dostępnych campingach.
  • Oficjalna strona Campingcard.is – wykaz legalnych campingów w Islandii, niektóre oferują zniżki przy zakupie specjalnej karty.
  • Instagram / blogi podróżnicze – wpisz np. „best campsites Iceland” – zdjęcia mówią często więcej niż opinie!

✅ Checklista dobrego campingu na Islandii:

Nie każdy camping to przytulne miejsce z widokiem na fiord. Czasem trafisz na pole z toaletą i wodą. Dlatego warto zwrócić uwagę na:

Co warto sprawdzić?Dlaczego to ważne?
🚿 Prysznice z ciepłą wodąPo dniu w terenie – bezcenne
🔌 Możliwość podładowania sprzętuPowerbank nie wystarczy na dłużej
☕ Kuchnia lub przynajmniej czajnikW chłodne wieczory – zbawienie
🧼 Czyste toalety i zlewKomfort + higiena
🛜 Dostęp do Wi-Fi lub zasięguSzczególnie przy planowaniu kolejnych tras
🪵 Przestrzeń do odpoczynkuKanapa, stolik – czyni różnicę
🏕️ Osłona od wiatruIslandzki wiatr potrafi być bezlitosny

Witaj w naszym świecie…To my…Ania, Arek… Razem z nami zwiedzisz cudowne zakątki Norwegii, która fascynuje nas od kilkunastu lat... Zapraszamy nad piękne fiordy, ogromne wodospady, urokliwe miasta, kolorowe wioski, a także wysokie góry...

Language